Menu

środa, 29 czerwca 2016

Pierwszy projekt denko || Czerwiec 2016

Czerwiec oznacza zazwyczaj jedno - nadchodzące wakacje! Ale zanim nastanie wakacyjne szaleństwo, miesiąc ten w swojej definicji dla studentów znaczy jeszcze jedno - sesję egzaminacyjną... Tak więc zamierzałam sprzątać, gotować i wykonywać wszystkie możliwe czynności jakie się da, byleby jak najdalej przeciągać moment w którym wezmę notatki do ręki. Długo się wzbraniałam, teraz na szczęście jest po fakcie, są wakacje i w końcu mogę wykorzystać swój czas na pasje i zainteresowania, jednym z nich będzie systematyczne blogowanie. :)
Maj był intensywnym miesiącem za którym już tęsknię, jak z bicza strzelił. Dodatkowo zaprezentował piękną polską wiosnę w całej swojej okazałości. Zapach bzu, akacji i stokrotek unosił się cały czas w powietrzu. Coraz dłuższe wieczory pozwalały wracać z pracy przy ostatnich promykach słońca, a nie w egipskich ciemnościach jak jeszcze parę miesięcy temu...




A dziś przychodzę do Was z moim pierwszym wpisem typu "Projekt denko". Ostatnimi czasy dobiłam denka w niektórych produktach i postanowiłam nie wyrzucać od razu opakowań, tylko podzielić się z Wami moją opinią na ich temat. Akurat tak się trafiło, że z większości produktów byłam bardzo zadowolona, nie znalazł się żaden bubel, przeważa pielęgnacja ale jest również paru reprezentantów kolorówki. Żeby nie przedłużać zapraszam na zestawienie zużytych kosmetyków.

Woda perfumowana PARADISE z Oriflame (cena za produkt pełnowymiarowy bez promocji 135 zł) - towarzyszyła mi już bardzo długo, mimo iż nie posiadałam pełnowymiarowego flakonu, tylko mniejszą 30 ml wersję. Nie zrozumcie mnie źle, podoba mi się ten zapach, ale należy on do grona elektrycznych zapachów, cięższych przez co nie zawsze miałam ochotę go użyć. Trafił on do czerwcowego denka z musu, ostatnio wymęczyłam parę ostatnich kropel do końca. W zimie, gdy czas na mocne perfumy był jak najbardziej odpowiedni, używałam go codziennie i pasował idealnie. Wiem, że Paradise ma mnóstwo miłośniczek. Mnie jednak nuty piwonii, jaśminu i różowego pieprzu nie przekonały na tyle, abym chciała ponownie go kupić. Nie znaczy to jednak że zapach jest brzydki. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi - był w porządku, używałam, skończyłam i szukam dalej idealnego zapachu dla siebie. :)
Notabene, bardzo podoba mi się ten mały, idealny na wyjazdy flakonik. Pech chciał, że Oriflame tworzy swoje flakony w taki sposób, że nie da się ich otworzyć bez uszkodzenia atomizera, aby ponownie nie zapełniać ich perfumami. A szkoda.

Masło do ciała LODY MELBA Perfecta (cena bez promocji ok 15 zł) - niestety kolejny produkt, który mogę zaliczyć do kategorii "meh", czyli zużyłam i nie kupię ponownie. Konsystencja bardziej przypominała mi mus niż masło, rozprowadzała się całkiem nieźle i zapach utrzymywał się jakiś czas na skórze. Ale, kosmetyki typu balsamy, masła, musy używamy po to by nawilżały skórę, ten był niezbyt treściwy.

Peeling myjący z pomarańczą Joanna Naturia (cena ok 4zł) - nieśmiertelny hit i rewelacja! Przyjemnie masuje ciało, drobinki są gruboziarniste i po użyciu pozostawiają skórę gładką i ujednoliconą, nie podrażnia. Największym plusem jest zapach - świeży, cudowny, długo utrzymujący się na skórze i taki prawdziwy! Pachnie tak jak świeżo obrana pomarańcza. Miałam kiedyś jeszcze truskawkową wersję - walczyłam z sobą podczas kąpieli by go nie zjeść.

Żel pod prysznic Czarna Orchidea Palmolive (cena ok 12 zł) - kojący, rozpieszczający, delikatny, kremowy. Idealny na SPA wieczór, cudowny zapach unosił się w całej łazience po każdej kąpieli. Miałam butelkę o pojemności 500 ml, wystarczyła mi baaardzo długo, mega wydajny. Na pewno kupię ponownie lub wypróbuję inne zapachowe propozycje z tej serii Palmolive!
Żel do mycia i demakijażu twarzy Bourjois (cena ok 13 zł) - jeśli szukasz odświeżająco - oczyszczającego żelu do demakijażu oczu i twarzy to nie znajdziesz nic lepszego od tego! Ma gęstą konsystencję, wystarcza niewielka ilość na umycie całej twarzy i bardzo dobrze rozpuszcza makijaż. Nie pieni się mocno - dla mnie to plus bo zbyt mocno spienione żele długo zmywa się z twarzy. Minusem może być to, że ja jako posiadaczka suchej cery, po użyciu żelu migusiem musiałam nałożyć na twarz krem nawilżający, aby zapobiec ściągnięciu się skóry. Przymykam jednak na to oko, bo to już jest moje czepialstwo, w końcu żel ma za zadanie oczyścić skórę, a nie ją nawilżyć. ;)

Nawilżająca maseczka z białą herbatą Oriflame (cena ok 20 zł) - wspominam o tej maseczce z sympatii do produktu, ale niestety nie da się jej już kupić, została wycofana jakiś czas temu. Mam ją już bardzo długo, mozolne zużywanie wynika z faktu, że kiedyś robiłam maseczkę tylko jak sobie o niej przypomniałam oraz, że zapodziała mi się między rzeczami podczas przeprowadzki rok temu i odnalazłam ją tej wiosny. Jest to bardzo mało inwazyjna maseczka, żelowa konsystencja łagodzi i koi skórę, zawarty w niej mentol delikatnie chłodzi. Posiadam jeszcze jedną maseczkę z Oriflame, na pewno napiszę o niej recenzję bo działa tak samo jak ta z białą herbatą i na szczęście jest dostępna w sprzedaży. Może nie zdziałała cudów, ale przyjemnie mi się ją używało.

Podkład Giordani Gold Age Defying Fundation Oriflame (cena ok 50 zł) - delikatny, przypominający krem BB kosmetyk. Jest to podkład ujędrniający, lekki dla osób wymagających od podkładu jedynie ujednolicenia kolorytu. Nie ma mocnego krycia, więc nie tworzy efektu maski. Dobrze rozprowadza się pędzlem, nie tworzy smug. Dla mnie plusem jest też estetyczny wygląd szklanej buteleczki z pompką. Bardzo wydajny. Nic dodać, nic ująć, ale podkreślam, że dla osób z niedoskonałościami się nie sprawdzi.

Tusz do rzęs Wonderlash Oriflame (cena ok 37 zł) - bestseller i mój ulubieniec od prawie 5 lat. Szczyci się tytułem Kosmetyku Wszech Czasów. To już moje bodajże 6 opakowanie i nie zamierzam na nim poprzestać. Sylikonowa szczoteczka rozdziela i wyczesuje każdą pojedynczą rzęsę, z jednej strony posiada krótki grzebyk, który pogrubia rzęsy, a z drugiej dłuższe włoski, wydłużające i podkręcające. Podczas używania tej mascary nie stosowałam zalotki, właściwości szczoteczki starczały w zupełności by maksymalnie podkręcić rzęsy. Tusz nie kruszy się i nie osypuje nawet po całym dniu noszenia. Mam już w zapasie kolejne opakowanie, więc nie wykluczone że pojawi się wpis z recenzją i testem. Cena, którą podałam wyżej jest ceną podstawową. Podczas przeceny można do dorwać za ok 17 zł. Nie ma co więcej kolorować, bezapelacyjnie najlepszy Kosmetyk Wszech Czasów! :)
Ostatnim produktem, który wylądował w koszyczku denka jest trio cieni, których chyba nie trzeba nikomu przedstawiać.

Cienie do powiek Integra Inglot (cena ok 25 zł) - wersja opakowania cieni, które wykończyłam już dawno wyszła z obiegu, ale formuła cieni od zawsze była tak samo rewelacyjna. Cienie są dobrze napigmentowane, nie osypują się i utrzymują cały dzień. Nie zanikają podczas blendowania i nie zbierają się w załamaniach powieki. Plusem są przystępne ceny i dostępność produktu, wyspy Inglota możemy znaleźć w prawie każdej galerii handlowej. Opakowanie cieni jest dosyć solidnie wykonane, nie sugerujcie się zdjęciem rozmontowanych części powyżej. Mój egzemplarz po prostu miał wielokrotnie bliskie spotkanie z podłogą. ;)
Pewnie Wasze czujne oko zwróciło uwagę, że większość mini recenzji pojawiających się na blogu oraz przede wszystkim w tym wpisie, dotyczy kosmetyków marki Oriflame. Do tej pory z uporem wykańczam zapasy poczynione dawno temu, gdy byłam "konsultantką". Już na szczęście nią nie jestem, i na pewno nie będę, ale hity i kity tej marki dalej zalegają na moich półkach, więc systematycznie zużywając je będę od czasu do czasu napomykać o nich na blogu.

A Wy natrafiłyście może ostatnio na jakiś kit lub hit? Macie może coś godnego polecenia? :)

Buziaki i do następnego! ♥








Brak komentarzy :

Prześlij komentarz