Będąc z wizytą u naszych zachodnich sąsiadów obowiązkowym punktem na mojej mapie jest zawsze odwiedzenie drogerii Dm. Jest to niemiecka sieć drogerii, siostra Rossmanna. Produkty, które Dm ma w swojej ofercie to zarówno marki własne drogerii jak i zewnętrzne. Te, które sprzedaje na wyłączność czyli na przykład Balea czy Alverde są praktycznie identycznymi seriami jak Rossmannowska Isana i Alterra. Różnią się przede wszystkim ceną. I to właśnie cena sprawia, że ilekroć przekraczam zachodnią granicę, bezzwłocznie szukam najbliższego sklepu Dm. Podczas ostatniej wycieczki do Niemiec trochę poszalałam z listą zakupów...
Za wszystkie zakupione produkty zapłaciłam 30 euro. Są to zapasy na dobrych parę miesięcy, a chcąc zakupić tyle kosmetyków na raz w Polsce musiałabym wydać zapewne drugie tyle. Celowo skupiłam się na pielęgnacji - jest w Niemczech tania jak barszcz, szybko się zużywa podczas codziennego stosowania i jest zawsze potrzebna, a kolorówki mam już takie ilości, że aż wysypują mi się z toaletki.
Pierwszym kosmetykiem, który zwrócił moją uwagę był krem pod oczy w rollerze. Jest nie perfumowany, nie podrażnia wrażliwych okolic oczu i mocno nawilża, zawiera ekstrakt z alg morskich. Konsystencja jest lekka, bardzo szybko się wchłania. Uwielbiam taki rodzaj opakowań kremów pod oczy, jest wygodny w użyciu, a dzięki metalowej kulce roll-on świetnie chłodzi. Cena ok 2,40 euro.
Dobrych plastrów oczyszczających szukałam już od jakiegoś czasu. Pasterki mają za zadanie wyciągnąć wągry i inne zanieczyszczenia z skóry z miejsca, w którym je nakleimy. Wystarczy 15 minut, aby wygodnie oczyścić twarz na kilka dni. Po zdjęciu plasterka z nosa widać na nim "jeżyka" z wszystkich brudków - nie zbity dowód na to, że działa. Kosztowały ok 2,50 euro. W opakowaniu jest aż 6 plastrów.
Kremy, kremiki, balsamy i masła... Nawilżanie w pielęgnacji to podstawa. Codzienne prysznice usuwają z naszej skóry jej naturalne natłuszczenie, dlatego dobrze jest zadbać o jej komfort pielęgnując ją kremami lub balsamami. Jedwabista konsystencja kremów z Balea szybko się wchłania, nie pozostawia tłustych filmów i dobrze nawilża. Jako pierwszy do testów wybrałam Soft Creme ze względu na to, że zawiera witaminę E. Pachnie i wygląda zupełnie jak kremik z Dove, tylko konsystencja jest bardziej "mokra". Cena BodyCreme 1,95 euro, Soft Creme 1,25 euro.
Dwa szampony i odżywka jakoś tak same wpadły do mojego koszyka. Pięknie pachną! Tak bardzo jedzeniem! Waniliowa seria już dawno przykuła moją uwagę, zapach serka Danio waniliowego, to jest dokładnie ten zapach, którym pachną wszystkie kosmetyki z tej serii. Granat również jest niczego sobie. Po powąchaniu tych szamponów nie zwracałam większej uwagi na ich właściwości, ważne że włosy będą świeżo i owocowo pachnąć. :) Cena każdego szapmponu i odżywki to 0,55 euro za sztukę.
Będąc na zakupach w Dm skusiłam się na zakup ostatniego hitu blogosfery - sylikonowej myjki do twarzy. Myjka jest ciekawą i tanią opcją oczyszczania twarzy. Warto spróbować czy przypadłaby nam do gustu. Jest wykonana z mięciutkiego sylikonu, włoski są elastyczne, więc podczas mycia delikatne oczyszczają bez podrażnień. U nas w Polsce bez problemu dostaniemy taki gadżet w Sephorze lub Rossmannie. Cena myjki z Dm to 1,75 euro.
Do kompletu z myjką, aby mieć co testować wybrałam żel myjący z drobinkami peelingującymi o zapachu grejpfrutowym. Zapach jest oczywiście obłędny, żel w duecie z myjką oczyszcza bardzo dokładnie skórę twarzy. Wygodne opakowanie z pompką ułatwia aplikację produktu na myjkę i sprawia, że jest on bardziej wydajny bo wyciskamy go dokładnie taką kroplę jaką potrzebujemy. Cena 1,65 euro.
Zapas pięknie pachnących mydeł zrobiony. Każde z nich ma pojemność 500 ml, wygodną butelkę z pompką i unikatowy zapach. Dobrze się pienią i wystarczają na naprawdę długo. Cena za sztukę to tylko 0,55 euro! U nas nawet Tescowe mydło jest droższe...
Przyszedł i czas na armię żeli! Aż takich zapasów jeszcze nigdy wcześniej nie poczyniłam. Zazwyczaj wracałam z Niemczech z dwoma, trzema butelkami żelu do mycia. Tym razem mam pełną dziesiątkę, więc na pewno dobrych parę miesięcy będę chodzić czysta. ;)
Każdy żel marki Balea kosztował 0,55 euro za sztukę. Podczas częstych pryszniców w okresie wakacji zużywamy ich więcej, więc tak niska kwota aż prosiła się o zakup tych kolorowych buteleczek.
Na potrzeby użytku w domu przeznaczę wszystkie zapachowe i kolorowe żele, nie zapomniałam również o moim mężczyźnie, dla którego na treningi i do pracy sprawdzą się świeże i energetyzujące żele z serii Balea Men.
Skusiłam się także na żel do mycia z Palmolive Chocolate Passion, nowość u nas w Polsce (za granicą mają go już od roku). Pachnie prawdziwą czekoladą, za każdym razem gdy otwieram butelkę mam ochotę go zjeść! Nie powinni produkować tak realistycznych zapachów bo skończy się to tak, że będziemy się na prawdę nimi objadać. ;) cena 1,35 euro.
Arbuzowy żel do ciała to taki produkt, z którym nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. O tym, że są żele do mycia każdy słyszał, ale żele do smarowania ciała? Albo jestem zacofana, albo to nowość. Konsystencja jest jak kisiel, żelowa i gęsta. Dobrze się rozsmarowuje, ale tak szybko się wchłania, że aż nie nawilża. Nie robi chyba nic. Ładnie pachnie w opakowaniu, ale po roztarciu traci ten zapach. No cóż, wszystko co na razie kupiłam było trafione, więc musiał trafić też się bubel. ;) Dam mu jeszcze szansę, potestuję dłużej i zobaczymy czy z niego coś będzie. Kosztował 1,95 euro.
Złotą mgiełkę do ciała dorwałam jako ostatnią sztukę! Błyszczała się do mnie z półki więc nie mogłam jej przegapić. Pachnie arbuzem, a może to mango, nie mniej jednak bardzo egzotycznie i słodko. Mieni się pięknie na skórze, sprawia że wygląda się świeżo, zwłaszcza gdy psiknie się w dekolt. ;)
Jest to gadżet typowo wakacyjny, w sam raz na wieczorne wyjścia. Trzeba uważać tylko by z nią nie przesadzić! Gdy na psikamy jej za dużo zaczyna się lepić. Mgiełka kosztowała ok 2,45 euro.
Ostatnim produktem, który znalazłam w drodze do kasy jest pianka do golenia z ekstraktem z awokado. Produkt jak najbardziej przydatny i tani bo kosztował tylko 0,75 euro.
Jak widzicie, obkupiłam się po pachy. Jeszcze długo w następnych postach z serii "Projekt denko" będzie o produktach z Balea. Są to naprawdę dobre i nie drogie kosmetyki. Przeliczając na złotówki wyjdzie, że zapłaciłam ok 135 zł za 30 produktów! Gdzie u nas w Polsce (oczywiście szukając odpowiedników w innych dostępnych nam markach) za 30 kosmetyków zapłaciłabym plus minus 10 zł za sztukę, czyli około 300 zł.
Miasto, które odwiedzałam to przepiękne Drezno. Każdy kto go jeszcze nie widział powinien sobie zrobić wycieczkę (a przy okazji odwiedzić wiecie jaką drogerię). ;)
Starówka jest jak magiczne miejsce, bardzo klimatyczna.
Aniołek daje okejke. |
Jeśli wytrwaliście do końca wpisu to bardzo dziękuję za odwiedziny na moim blogu! :)
Skusiłam Cię może na wizytę w Niemczech?
Buziaki,
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz